fot. Kuba Kordel |
Księgarnia Matras na Rynku jest miejscem szczególnym. Mieści się w zabytkowej Kamienicy Kromerowskiej, ale przede wszystkim księgarnia w tym miejscu istnieje od 1610 roku. Tak, ponad 400 lat historii handlu książkami. Przez wiele lat była to sławna księgarnia Gebethnera i wielu Krakowian, w tym także ja, do tej pory tak ją nazywa. Matrasem stała się dopiero kilka lat temu, a ostatnio przeszła gruntowny remont, dzięki któremu jest chyba najchętniej odwiedzanym tego typu miejscem w Krakowie. Bowiem na tyłach księgarni otwarto kawiarnię. Można usiąść, napić się dobrej kawy, zjeść pyszne ciasteczko i poczytać książkę. W samej księgarni również jest kilka stolików, puf, i przede wszystkim ogromna kanapa, przy której można delektować się lekturą, a także na której zasiadają autorzy, czekający na przemaglowanie przez dziennikarzy i czytelników.
I w takich właśnie okolicznościach przyrody, na cudownie wygodnej kanapie Agnieszka Łopatowska przepytała Magdę Kordel co też się dzieje w Malowniczym i czego możemy spodziewać się w opowieści o Leontynie. A jest to historia niezwykle ciekawa, bowiem przenosimy się do Lwowa okresu międzywojennego, który autorka (podobnie jak ja) bardzo lubi. Powiem wam skrycie, że kończę właśnie czytać „Tajemnicę bzów” i jestem zakochana w tej książce. Mnóstwo w niej lwowskiej atmosfery lat dwudziestych. Muzyka, tradycje, obyczaje, historie. Widoczna jest tutaj ogromna praca Magdy, ale o tym napiszę przy okazji recenzji. Wracając do spotkania. Magdalena Kordel wystylizowana (nie bójmy się tego słowa) na lata dwudzieste, wyglądała absolutnie cudownie, jakby żywcem wyjęta z kart powieści. Fryzura, strój i nastrój autorki oraz jej niezwykłe opowieści o pracy nad książką, o miłości do Lwowa sprawiły, że słuchało się jej z wielką przyjemnością. Pasję do poznawania i tworzenia widać było zwłaszcza w momentach, gdy opowiadała o przedmiotach i książkach związanych z Kresami i samym Lwowem, które zgromadziła w trakcie pracy nad „Tajemnicą bzów”, i które gromadzi nadal.
Słuchając opowieści Magdy o jej zbieractwie naszła mnie taka myśl związana z moim minimalizmem. Magda zbiera z pasją. To nie jest zbieractwo na zasadzie, bo się może przydać, bo szkoda wyrzucić, bo sentyment. Widać w tym ogromną pasję i miłość do przedmiotów z duszą. Takich konkretnych, wyszperanych, mających swoją historię. I tak sobie pomyślałam, że takie zbieractwo to ja popieram. Otoczenie się przedmiotami, które tworzą szczególną atmosferę w domu. Nie kolejnym bibelotem z Ikei, czy kolekcją porcelanowych świnek. Tylko rzeczami, które kiedyś coś dla kogoś znaczyły, które są piękne, często również funkcjonalne i absolutnie nie można ich uznać za niepotrzebnie zbierające kurz. Takie przedmioty ‘kochane’ przez właściciela, doceniane, szanowane żyją i radują oczy, serce, duszę. I wtedy posiadanie ich ma sens. Magda tak pięknie opowiadała o kresowych pocztówkach, o dwóch półkach książek o Lwowie, które zgromadziła w trakcie pisania książki, że nie wyczuwa się tutaj ani jednej zbędnej rzeczy, ani jednego przedmiotu, który byłby niepotrzebny po zakończonej pracy. Co więcej uważam, że w Leontynie, bohaterce „Tajemnicy bzów” jest niezwykle dużo Magdy. Jej miłości do antyków, do zabytków, do czucia przedmiotów z duszą, do otaczania się nimi. Bardzo mi się to podoba i pewnie dlatego Leontyna jest ulubioną postacią autorki, co widać na kartach powieści.
Spotkanie z Magdą jak zawsze dla mnie za krótkie było wspaniałe, w świetnej atmosferze i mam nadzieję, że niedługo będzie dane nam kolejne. Może Krakowskie Targi Książki?