Nie chcę zdradzać fabuły, przytoczę opis z filmweb:
Jest XIX wiek, tajemniczy Dracula przybywa do Londynu jako amerykański przedsiębiorca chcący wprowadzić wiktoriańskie społeczeństwo w świat nowoczesnej nauki. Szczególnie interesuje go kwestia elektryczności, gdyż rozświetlenie nocy przyda się osobnikom unikającym słońca takim jak on. Jednak nie jest to jedyny powód jego podróży, bowiem Dracula chce zemścić się na tych, którzy zadarli z nim w przeszłości. Wszystko idzie zgodnie z planem dopóki nie zakochuje się w kobiecie, która okazuje się być wcieleniem jego zmarłej żony.
Fabuła, może to o niej powinnam na początku napisać, ale tak prawdę mówiąc niewiele tu mam do powiedzenia. Pomysł dobry, realizacja dobra, choć mnie razi strona historyczna, a konkretnie studia medyczne jednej z bohaterek – już to widzę koniec XIX wieku, początek XX, w konserwatywnej Anglii kobieta nie dość, że studiuje to jeszcze jest to medycyna. Poszukałam trochę w internecie i pierwsza szkoła medyczna dla kobiet została otwarta w 1874 roku w Anglii. Jednak możliwości studiowania przez kobiety medycyny na równi z mężczyznami pojawiły się o wiele, wiele później. Do 1892 roku w Brytyjskim Towarzystwie Medycznym była tylko jedna! kobieta. Dodatkowo bohaterka serialu porusza się po Londynie bez przyzwoitki, bez opieki, sama, wieczorem, co dla osoby pochodzącej przynajmniej na wygląd (bo nie poznaliśmy w pierwszym odcinku jej rodziny, korzeni, historii) z dobrej rodziny, tak zwanych sfer towarzyskich było nie do przyjęcia w ówczesnych czasach. Oczywiście rozumiem, że „Dracula” to serial w dużej mierze fantastyczny, ale jednak pewne realia powinny być zachowane. O ile „Demony Da Vinci” nakręcone w podobnym stylu, mocno podkoloryzowane, z dużą dawką fantasy nie były tak denerwujące (a i tak nie obejrzałam serialu do końca, bo mnie znudził), to w „Draculi” mi to po prostu przeszkadza. Bardziej by tutaj pasowało steampunkowe połączenie wiktoriańskiej Anglii z nowoczesnością, erą pary i techniki, niż łamanie ówczesnych konwenansów. Na koniec wspomnę jeszcze tylko, że pierwszy odcinek był bardzo statyczny, że tak to określę. Akcji prawie w ogóle nie było, tak jakby autorzy chcieli jak najwięcej wątków przedstawić w pilocie, a dopiero potem poświęcić każdemu z nich odpowiednią ilość czasu w poszczególnych odcinkach. Nie pozwoliło to na zawiązanie konkretnej akcji, a jedynie delikatnie nakreśliło o czym będzie serial. Trochę to było nudne.
Podsumowując, będę oglądać „Draculę”, nie wiem czy wytrwam do końca, ale spodobał mi się na tyle, że wymienione mankamenty jakoś przetrawię. Serial ma bowiem w sobie potencjał, który dobrze wykorzystany może stworzyć naprawdę świetną i ciekawą opowieść. Nie mogę zdradzić za wiele, bo spoilery zniszczą Wam przyjemność oglądania pierwszego odcinka i decyzji, czy w ogóle zaczynać przygodę z wampirem, dlatego powiem tylko tyle, że warto oglądać ten serial dla dwóch wątków: Draculi walczącego z wrogami oraz Van Helsinga w nowej odsłonie. Póki co wątek miłosny stanowić dla mnie będzie zbędny dodatek. Podobno drugi odcinek jest znacznie lepszy. Nie wiem, jeszcze nie oglądałam.