To będzie relacja totalnie na gorąco, bo „Dworek pod Lipami” Anny J. Szepielak skończyłam czytać wczoraj w nocy. Co ja mówię, ja nie czytałam, tylko pochłonęłam. No dobra, pierwszych kilka stron szło mi wolno, ale później jak wpadłam, to już nie mogłam się oderwać.
Gabriela jest pisarką. Niedawno wyszła za mąż i ciągle próbuje się przystosować do życia w domu męża. Na dodatek zgodnie z powiedzeniem, że wszystko wali się naraz, Gabriela przeżywa problemy zarówno zawodowe jak i osobiste. Wydawnictwo kręci nosem na książkę, którą napisała, a z Markiem coraz trudniej się Gabrysi dogadać. Ale oto pojawia się rozwiązanie idealne. Przyjaciółka wyjeżdża i prosi, by Gabriela popilnowała jej domu i zwierzaków. Nasza bohaterka z ulgą przyjmuje propozycję, zwłaszcza że właśnie pokłóciła się z mężem i musi sobie wszystko przemyśleć. No i będzie mieć wreszcie czas na pisanie kolejnej powieści.
Gabriela jest fantastyczną postacią. Jest dokładnie taka, jak wielu ludzi wyobraża sobie autorów książek. Roztrzepana, często odpływa do swoich myśli, z których ciężko ją wyrwać. No i nie ukrywajmy, jest wariatką kompletną. Zdolna do wszystkiego w obronie swoich ideałów, w obronie słabszych od niej, czy to dzieci czy zwierzęta. I to co pokochałam w niej najbardziej – tak uroczo przeklina. Też bym chciała dysponować takimi twórczymi obelgami na zawołanie.
Piękna powieść. Pełna ciepła i miłości. A jednocześnie trudów życia, nie tylko tego małżeńskiego. Gabriela pisząc nową książkę, odkrywa dzięki swojej bohaterce, czego tak naprawdę pragnie, do czego dąży i jak chciałaby by wyglądało jej życie. Ale też uświadamia sobie, że jeśli ma wprowadzić w czyn swoje plany, musi odbyć z mężem poważną rozmowę i poruszyć tematy, na które nigdy nie rozmawiali, a które tak mocno ważą na ich wspólnym szczęściu.
Bardzo podobał mi się styl, w jakim jest napisany „Dworek pod Lipami”. Lekki i przyjemny, mimo, że tematy porusza trudne. Były momenty, gdzie uroniłam łezkę, ale zdecydowanie więcej było takich, gdzie umierałam ze śmiechu. Nie jest to jednak tzw. lektura łatwa. O nie! To poruszająca opowieść o życiu i decyzjach, które podejmujemy lub podjąć musimy. I okazuje się, że problemy Gabrieli i jej bohaterki Celiny są bardzo podobne. Mimo, że dzieli je ponad sto lat, kłopoty młodych żon, wcale się tak bardzo nie różnią.
Kolejna rzecz, która mnie zachwyciła, to pokazanie procesu twórczego (fuj, co za określenie!) powstawania powieści. Czytając o Gabrieli wyobrażającej sobie Celinę, rozmawiającą z garderobianą, jeżdżącą konno, prowadzącą dom, czułam, jakbym czytała powieść w powieści. Wyobraźnia Gabrieli fantastycznie urozmaicała akcję książki. Nie sposób się znudzić i nie sposób oderwać.
I na koniec bohaterowie książki. Prawdziwa menażeria charakterów. Zwłaszcza zwierzęcych i te imiona. Psa Lizaka pokochałam od pierwszego wejrzenia, ale Albert i Fredzio też zdobyły miejsce w moim sercu. Co do ludzkich postaci natomiast, świetne przedstawienie osób, które zawsze wiedzą lepiej, do wszystkiego się wtrącają i są święcie przekonane, że zbawią świat.
Aha no i jeszcze najpiękniejsza moim zdaniem scena w powieści. Gabriela siedząca w księgarni i podsłuchująca pytania i problemy kupujących. Perełka. Prawdziwa perełka. A najlepsze (a raczej najgorsze) jest to, że w obecnych czasach, taka niewiedza jest jak najbardziej prawdziwa. Niestety.
Polecam. „Dworek pod Lipami” to świetna książka na plażę, na deszczowy dzień i na wieczór z kubkiem gorącej herbaty. Cieszy, bawi, rozśmiesza, a jednocześnie wzrusza niesamowicie.